czwartek, 24 maja 2012

Wypad na Cimochy 1939r

 
Dla nich, leśników z Rospudy, wojna zaczęła się wcześniej, jeszcze w kwietniu trzydziestego dziewiątego roku,
kiedy to odwiedzili ich suwalscy ułani. Wraz z żołnierzami przybyli także cywile. Przywieźli z sobą piętnaście karabinów, amunicję i piętnaście wojskowych mundurów. Powołali w Rospudzie Pluton
Leśnika. Na czele plutonu stanął gajowy Jan Walenciak, a jego zastępcą został Stefan Czarnecki.
Znacie doskonale teren nad granicą. Jeśli dojdzie do wojny z Niemcami, będziecie nam bardzo
potrzebni. Zapamiętali te słowa. Wiedzieli, że niemieccy faszyści poważnie szykują się do wojny z Polską.

Mieszkając w rodzinnej Witówce, niedaleko Cimoch, Stefan Czarnecki często mógł oglądać hardych Prusaków, którzy wcale nie kryli swych zamiarów. Czy jednak napadną na Polskę? Czy nie ulękną się naszych sojuszników zachodnich,o których zobowiązaniach tyle pisała ówczesna prasa. A jednak pierwszego września rospudzkich leśników obudził warkot samolotów i detonacje bomb. Wkrótce zjawili się krewni z Witówki i donieśli, że hitlerowcy zburzyli strażnicę, wpadli do wsi i porwali kilku mężczyzn i kobietę z dzieckiem. Niezwłocznie polecono im stawić się w Raczkach. Z Raczek szybko przerzucono ich do Dowspudy. Wieczorem czwartego września przyjechali do Dowspudy polscy kawalerzyści. „Wezwano mnie do komendy, gdzie było kilku oficerów — wspomina ZYGMUNT CZARNECKI — Major Witkowski zapytał mnie, czy znam teren przylegający do Cimoch, leżących w ówczesnych Prusach Wschodnich. Odpowiedziałem, że znam. Uzgodniliśmy,że do Cimoch moglibyśmy z wojskiem dotrzeć o godzinie wpół do dwunastej. Major Witkowski powiedział, ze chodzi tu głównie o jeńców. Wiedział też, że w Cimochach jest urząd celny, więc należałoby wziąć także celników. Będzie to zdobycz bez rozlewu krwi. Ostrzegłem majora, że musimy być przygotowani na gorsze Major Witkowski i kapitan Chludziński wtajemniczyli leśników w plan uderzenia na Cimochy, Grupa, którą będzie prowadzić Czarnecki, miała za zadanie odciąć drogę z Cimoch do Ełku, natomiast druga grupa, kierowana przez syna gajowego Zygmunta Markowskiego, podobne zadanie miała wykonać na drodze, prowadzącej z Cimoch do Olecka. Niebezpieczna była to akcja. Tego leśnicy, znający dobrze okolicę, byli pewni. Zygmunt Czarnecki poszedł się pożegnać ze swym serdecznym przyjacielem, dowódcą Plutonu Leśnika, Janem Walenciakiem.
Janek, idę na Cimochy.

Sam?
Z żołnierzami.
Idę z tobą.

Jan Walenciak

Jn Walenciak
Jan Walenciak (zdj.przysłał prawnuk Stanisław Wróbel)
Poszli. „Wyruszyliśmy z grupą ośmiu żołnierzy — wspomina dalej Zygmunt Czarnecki za nami pędziło wojsko na koniach. Szliśmy przez wieś Szkocja, las Maskolszczyzna, Moczydły, do Lipówki. Na skraju lasu przy wsi Lipówka został major Witkowski i część żołnierzy z końmi. Szliśmy w kierunku Cimoch. Ja maszerowałem w pierwszej linii z żołnierzami, nieznanymi mi porucznikami i kilkoma podchorążakami, chłopcami jak ogień. Z tyłu za nami z wojskiem szedł mój komendant Walenciak, Klucząc ścieżkami udało nam się wyminąć niemieckie patrole.Cel był już blisko. Wtem niespodziewanie rozległy się strzały. „Za chwilę zaczęły grać karabiny maszynowe. Padliśmy na Ziemię. Nikogo na szczęście kula nie trafiła. Poderwał się porucznik, krzyknął „Naprzód!". Sypnęły granaty, przylgnęliśmy znów do ziemi. Podczołgał się do mnie porucznik i mówi, że w tej sytuacji trudno będzie nam coś zrobić. Pokazałem mu w dali na wzgórzu zabudowania, cel naszej wyprawy. Uzgodniliśmy, że on z częścią wojska wycofa się do tyłu, a my tu zostaniemy i zaczniemy się ostrzeliwać. Oni mieli się wycofać i okrężną drogą dotrzeć do celu. Umówiliśmy się, że jak tamci dotrą do celu, wystrzelą rakietę, a my w tym czasie ruszymy do przodu”.Wkrótce zobaczyli zieloną rakietę. Żołnierze i leśnicy poderwali się do ataku na Cimochy. Rozpętała się piekielna kanonada. „Przeszliśmy w tym piekle ze sto metrów i wtedy zdałem sobie sprawę, że jesteśmy w pułapce. Na szosę, którą musieliśmy się poruszać spadało tysiące pocisków, po bokach szosy rwały się granaty. Kule sypały się na nas ze wszystkich domów. Szosa była tak ostrzeliwana, że odbijające się od kamieni pociski tworzyły istną tęczę. W pewnej chwili chwili przylegliśmy do skarpy, obok której była woda. Widok tej wody utrwalił mi się żywo w pamięci. Ta woda dosłownie wrzała od pocisków”. Żołnierze i leśnicy śmiało jednak nacierali, Wkrótce znaleźli się w samym środku Cimoch. Czarnecki raptem zobaczył, że w jego kierunku idzie jakaś kobieta z zawiniątkiem w rękach. Z prawej strony rozległ się rozpaczliwy krzyk:
    Polacy, ratunku!
Chcieli pójść na ratunek tym. którzy go wzywali, ale na ziemię rzucił ich podmuch granatu. Kobieta zginęła. Kim była? Pozostanie to już na zawsze tajemnicą. Niemcy bronili się zaciekle, Ale widać już było, że w ich szeregi wkrada się zamieszanie. „Nasza grupa — wspomina Zygmunt Czarnecki zamykała pierścień okrążenia. Resztkami amunicji wyparliśmy wroga, który pozostawił masę amunicji i broni. Niemcy uciekali gdzie mogli, ci, co wycofywali się do tyłu, dostali się pod lufy żołnierzy kapitana Chludzińskiego. Klęczałem z żołnierzami przy węgle dużego domu. Z przeciwnej strony wybiegło dwóch żołnierzy niemieckich, szli prosto na nas. Szepnąłem do swoich, aby nie strzelali i brali ich żywcem’.
Ale i tym razem nie obeszło się bez strzelaniny. Jeden z niemieckich żołnierzy zginął, drugi dostał się do niewoli. Podbiegł do jeńca Walenciak i zaczął do niego krzyczeć: Zachciało się wam korytarza i Polski, to go teraz macie!” Ładowali na wozy zdobyczną amunicję i broń, gratulowali sobie wzajemnie udanego wypadu na Cimochy, chociaż przecież wiedzieli, że uczestniczą w małym epizodzie wielkiej wojny. Zdawali też sobie dobrze sprawę z tego, że szybko muszą się wycofać, ponieważ w każdej chwili mogą nadciągnąć z Ełku lub Olecka silne oddziały niemieckie. Mijali właśnie budynek urzędu celnego, nad którym łopotała hitlerowska flaga z hakenkrojcem. Zobaczył flagę Czarnecki i wskazując na nią mówi do porucznika.Poruczniku, zabierzmy jeszcze ten prezent dla Polski. A tak...i porucznik wskoczył na okno, chwycił za drzewiec i w tym momencie huk rozrywającego się granatu rzucił go na ziemię. Upadł także Czarnecki.
,,Zobaczyłem tylko przez moment — wspomina dzielny leśnik — niebieski ogień. I gdy padłem to myślałem, że wszystko we mnie popękało. Chyba pół roku mocno bolało mnie ucho i nic prawie nie słyszałem. I dzisiaj jeszcze na to licho słabo słyszę”.Kiedy powrócili do swoich, przyprowadzając z Cimoch dwóch jeńców, dowódca serdecznie im gratulował sukcesu bojowego. Bynajmniej nie ukrywał, że powodzenie w tej brawurowej akcji było możliwe tylko dzięki świetnej znajomości przygranicznego terenu przez ludzi z Plutonu Leśnika. Gdy odbierał zdobytą flagę w urzędzie celnym,powiedział:Kto wie, czy nie jest to pierwsza nieprzyjacielska flaga, zdobyta w tej wojnie dla Polski. Oczywiście, nie można przeceniać znaczenia odważnego wypadu polskich żołnierzy i leśników na Cimochy. W akcji tej najprawdopodobniej istotnie chodziło o złapanie jeńców oraz dodanie ducha żołnierzom i społeczeństwu. W odwet za Cimochy hitlerowcy spalili Lipówkę, Śzczodruchy i Wierciochy. Chcąc przeszkodzić hitlerowcom w krwawych represjach na ludności cywilnej dowódca wysłał dwa patrole, ale zaginęły one bez wieści. W trzecim kolejnym patrolu udał się na ochotnika Zygmunt Czarnecki. Doszli. I przegonili jeszcze raz faszystów. Wkrótce hitlerowcy zmusili polskich żołnierzy i leśników do opuszczenia Suwalszczyzny. „Wycofaliśmy się pod Grodno, a potem na Litwę. Na granicy kapitan podziękował nam i powiedział, że kto chce może iść na Litwę, a kto chce może wracać do domu. Powiedział także ze łzami w oczach, że jeszcze walczyć będziemy. Z naszego Plutonu Leśnika dwóch zdecydowało się zostać na Litwie, a my pozostali postanowiliśmy, że jak ginąć to na własnej ziemi”.
Powrócili w rodzinne strony. I tu dowiedzieli się, że Niemcy już im depczą po piętach. Wiedzą, że polskim żołnierzom w walce o Cimochy pomagali polscy leśnicy.
Za wszelką cenę chcą ich dostać w swoje łapy. Leśnicy początkowo szczęśliwie omijają zastawione sieci. Ale w końcu udaje się gestapowcom aresztować Walenciaka,który jednak wraz z kuzynem Czarneckiego rozbiera piec w celi i ucieka. Ponownie aresztowany, dostaje Się do obozu koncentracyjnego W Dachau.
Gestapowcy aresztują także Czarneckiego. Na posterunku żandarmerii w Raczkach wypytują go o Cimochy. „Wyjaśniłem, że nie brałem udziału w walkach o zdobycie Cimoch.
Gestapowiec zerwał się i zaczął mnie bić pałką. Zrozumiałem, że jestem stracony. Gestapowiec podszedł do biurka, zapalił papierosa, a następnie wyszedł z pokoju razem z komendantem.
Wstałem, po cichu otworzyłem drzwi na korytarz, a gdy zobaczyłem, że jest. pusty, wyszedłem. Czaiłem się jak kot, zamierałem ze strachu, że lada chwila mogą mnie dopaść
i zabić, ociekałem krwią". Ucieczka jednak się powiodła. Czarnecki musi dalej kryć się, drży o los żony i dzieci, którym gestapo grozi surowymi karami, jeśli nie wskażą kryjówki męża
i ojca, który walczy teraz w szeregach Ruchu Oporu, wierny przyrzeczeniu, jakie złożył na litewskiej granicy.
Po wojnie Zygmunt Czarnecki osiadł na stałe w Wierzbowie, wiosce. leżącej niedaleko Cimoch, które z polskimi żołnierzami zdobywał we wrześniu 1939 roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz