niedziela, 16 stycznia 2022

 Kapitan Piotr Dąbrowski cz.2

Sytuacja na Kresach po 17 września 1939 roku


Lida


Przechowywać wiecznie! W latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego stulecia słowa te umieszczano z zasady na teczkach z dokumentami NKWD ZSRR. Na podstawie takich dokumentów, oskarżano wtedy ludzi za tak zwane przestępstwa kontrrewolucyjne. Kierownictwo NKWD polecając sygnować tymi słowami okładki tworzonych przez siebie dokumentów, nie zastanawiało się nad ich sensem. Sowieccy przywódcy byli przekonani, że stworzą wieczne imperium komunizmu, gdzie za żelazną kurtyną będzie ukryta historyczna pamięć narodu, a instytucje policji politycznej będą istnieć do skończenia świata. Działania te miały na celu ukrycie przed potomnymi na wieki pamięci o ludziach, których nazwiska znajdowały się w tych dokumentach. Sowieccy przywódcy byli przekonam, że stworzą wieczne imperium komunizmu, gdzie historyczna pamięć narodu będzie wiecznie ukryta za żelazną kurtyną. Ich plany były oczywiście utopijne i dlatego spotkał ich krach. Powszechnie wiadomo, że niewiele na tym świecie jest rzeczy wiecznych. Na pewno niezniszczalną jest tylko ludzka pamięć. Z pokolenia na pokolenie ludzie przekazują wspomnienia o sławnych przodkach, którzy walczyli w obronie swojej Ojczyzny i rodaków. W naszej opowieści o trudnym dla Polski okresie drugiej wojny światowej chcemy utrwalić pamięć o takich właśnie polskich patriotach. Są to: Piotr Dąbrowski, Paweł Meysztowicz i inni, którzy bez wahania stanęli do walki o wolność Ojczyzny z drugim najeźdźcą. Pamięć o nich chciano ukryć za zamkami archiwalnych magazynów i klauzulą „przechowywać wiecznie". W trakcie przesłuchania Piotr Dąbrowski tak powiedział do sędziego śledczego NKWD: „Wtargnięcie oddziałów Armii Czerwonej na terytorium Polski we wrześniu 1939 roku zastało mnie w Wilnie, gdzie jako kapitan Wojska Polskiego oczekiwałem na przydział. Dla mnie, jako patrioty, utrata wszystkiego, co było mi w Ojczyźnie drogie, stało się wielkim ciosem. Wraz z myślami o utracie kraju, o rozgromieniu polskiego państwa, uświadomiłem sobie, jak bardzo nienawidzę bolszewickiej ideologii. Wtedy też doszedłem do wniosku, że absolutnie konieczna jest walka o odzyskanie niepodległości Polski". Paweł Meysztowicz, który zastąpił aresztowanego przez organa NKWD Piotra Dąbrowskiego, pozostawił potomnym testament, który zachował się do naszych dni. Jego wyblakłe linijki wzruszają do dziś, gdy się go po tylu latach czyta. Przewidując w wieku dwudziestu pięciu lat, że może nie przeżyć wojny, zawarł w nim prośbę o odszukanie po wojnie jego krewnych, i powiadomienie ich o jego losie z najdrobniejszymi ustalonymi szczegółami. W tym dokumencie informuje, że jest synem Oskara Meysztowicza i Florentyny z Kęszyckich, którzy w tamtych czasach mieszkali w majątku Rogoźnica, w powiecie wołkowyskim. Wyjaśnia, że pseudonim Rawicz, którego używał w konspiracji, pochodzi od nazwy herbu jego rodziny. Równocześnie prosi o podanie rodzinie maksymalnie skrupulatnie zebranych i sprawdzonych informacji o jego śmierci. Dokument ten wiele lat przechowywali członkowie rodziny jednego ze współpracowników Pawła Meysztowicza w organizacji podziemnej. Następnie, jak drogą relikwię, przekazali go swoim dzieciom. Dopiero ci ostatni, gdy w 1989 roku pojawiły się ku temu możliwości, zaczęli szukać dokumentów informujących o losie Pawła Meysztowicza, przywołując z niepamięci to, co przez wiele lat było ukryte w archiwach za kurtyną poufności. Patrioci, tacy jak Piotr Dąbrowski i Paweł Meysztowicz, zostawili trwały ślad w polskim ruchu narodowowyzwoleńczym ubiegłego wieku. Zorganizowali i przygotowali do walki wielką liczbę uczestników sieci konspiracyjnej przeciwko stalinowskiemu reżimowi. Obowiązkiem współczesnych jest ustalenie związanych z ich działalnością wydarzeń i wskrzeszenie z zapomnienia mało znanych społeczeństwu stron historii tego okresu. Oto fakty, które udało mi się ustalić. Od trzeciego do dziesiątego marca 1941 roku w sowieckim Mińsku odbyło się zamknięte posiedzenie Wojennego Trybunału Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego. W ciągu ośmiu dni sędziowie tego sowieckiego trybunału zadecydowali o losie trzydziestu pięciu Polaków oskarżonych w rozpatrywanej przez nich sprawie. Oskarżeni do wrześnial939 roku byli obywatelami Polski i mieszkali w Lidzie i innych miejscowościach województwa nowogródzkiego. Teraz jednak, półtora roku po wydarzeniach wojennych 1939 roku i po 17 września 1939 roku, przymusowo stali się obywatelami ZSR, a o ich losie decydował sowiecki Trybunał Wojskowy. Dlaczego sądził ich trybunał wojskowy? Czy ci ludzie mieli jakiś stosunek do służby w polskim wojsku, lub do służby wojskowej w Związku Sowieckim? Nie! Przytłaczająca większość z nich nie miała żadnego stosunku do służby wojskowej. Tylko jeden z nich - jak wynika z aktu oskarżenia przywódca polskiej organizacji podziemnej -podawał, że jest podporucznikiem rezerwy Wojska Polskiego. Był to Paweł Meysztowicz, pseudonim Rawicz. Pozostali oskarżeni to przedstawiciele zawodów cywilnych, takich jak robotnik, stolarz, listonosz, szewc, szofer, kolejarz, cukiernik, księgowy i agronom. Sześciu z podsądnych pracowało do września 1939 roku w aeroklubie przy lotnisku w Lidzie. Po aneksji Lidy zatrudniono ich zgodnie z posiadanymi cywilnymi specjalnościami w charakterze personelu obsługującego sowiecki wojskowy port lotniczy w Lidzie. Aresztowano ich, bo trafili do licznych „sieci", rozstawionych przez pracowników sowieckiej służby bezpieczeństwa państwowego. W Lidzie pojmano ich jako pierwszych, a przesłuchiwali ich funkcjonariusze specjalnego oddziału śledczego Okręgu Wojskowego. Takie oddziały specjalne zostały wyłonione z organów NKWD dla przeprowadzenia kontrwywiadowczej i przeciw dywersyjnej akcji, która miała zapewnić bezpieczeństwo okupacyjnej Armii Czerwonej.

Zatrudnionych na lotnisku Polaków zaczęto podejrzewać o przynależność do podziemia, powołanego dla dokonywania akcji zbrojnych przeciwko Czerwonej Armii na terenach okupowanych. W trakcie śledztwa, trwającego ponad rok, ujawniono konspiracyjną strukturę polskiego ruchu oporu. Aresztowano jej najbardziej aktywnych członków, i tych, którzy okazywali im aktywne wsparcie.

Posiedzenie Trybunału Wojskowego było nie tylko niedostępne dla publiczności. Odbywało się ono nawet bez udziału prokuratora i obrońców. Jeden z podsądnych złożył prośbę o dopuszczenie obrońcy w swojej sprawie, lecz sędziowie uznali, że adwokat nie weźmie udziału w procesie z uwagi na konieczność zapewnienia tajności rozprawy! Takie środki ostrożności stosowane w ZSRR w większości procesów politycznych, tłumaczą się tym, że większość procesów mających charakter polityczny lub narodowościowy nie była w ZSRR procesami publicznymi, Wyjątek stanowiły tylko procesy pokazowe, które były upubliczniane dla celów propagandowych. Do nich należały procesy znanych polityków, zaliczonych do wrogów ludu jeszcze przed procesem. Dlaczego tak wiele procesów ukrywano za kurtyną tajności? Wyjaśnić ten proceder łatwo. Ówczesne władze uważały, że naród sowiecki nie powinien nic wiedzieć o prawdziwej sytuacji politycznej, która wytworzyła się na terytorium byłych polskich województw, przyłączonych do Związku Sowieckiego.

Nawet po uchwaleniu w listopadzie 1939 roku aktów prawnych o włączeniu tych terytoriów w skład ZSRR, wjazd na te ziemie obywateli sowieckich, tak kolejami jak i transportem drogowym, był ograniczany wszelkimi możliwymi środkami administracyjnymi. Po aneksji polskich ziem, włączonych następnie do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, w końcu 1939 roku utworzono pięć dodatkowych obwodów: białostocki, baranowicki, brzeski, wileński i piński. Po terytorium tych obwodów przemieszczać się można było tylko na podstawie dokumentów uprawniających do przejazdu (delegacje służbowe) lub gdy podróżny pracował w danej miejscowości. Wszystkich pozostałych, którzy chcieli wjechać na terytorium byłych polskich województw, zatrzymywano na polsko -sowieckiej granicy z 1939 roku. Egzekwowanie tych rozporządzeń przez władze nie było skomplikowane. Zachowano ogrodzenia graniczne i punkty przejścia na magistralach transportowych. Zastosowane środki nie pozwalały poznać prawdy o rzeczywistym poziomie życia większości mieszkańców Polski, który przed 1939 rokiem był dużo wyższy niż w państwie sowieckim. Przez pierwsze pięć- sześć miesięcy po wydarzeniach wrześniowych, różnica ta była wciąż bardzo widoczna. Dzięki tym zabiegom ograniczającym sowieccy obywatele nie dowiedzieli się o tym. Nie dowiedzieli się także, że po pół roku sowieckich rządów, poziom życia miejscowej ludności na terytorium nowych obwodów zdecydowanie się obniżył. Osiągnięto to, zamieniając posiadane przez obywateli polskich pieniądze na sowieckie środki płatnicze w łupieżczej relacji. Jeden złoty zamieniano na jednego rubla, przy czym wymieniano nie wszystkie posiadane przez ludność pieniądze, a tylko ograniczoną kwotę na jedną osobę dorosłą. Wprowadzone drażliwe zmiany w życiu ekonomicznym i systemie gospodarowania, a szczególnie zamiana prywatnego handlu na państwowy, znacznie pogorszyły zaopatrzenie mieszkańców. Doprowadziło to do braku towarów pierwszej potrzeby: mydła, zapałek, nafty, soli, chleba. Ludzie stali przed sklepami w długich kolejkach po artykuły żywnościowe, odzież, obuwie, materiały budowlane niezbędne dla remontu zniszczonych przez działania wojenne mieszkań.

Rozpoczęła się masowa spekulacja i kontrabanda z terytorium Generalnej Guberni i sąsiedniej Litwy. Na obniżenie poziomu życia miały wpływ wysokie ceny i niskie zarobki, które zmniejszały zdolność nabywczą mieszkańców. Znacznie pogorszyły się też warunki życia w dużych miastach. Ich stan sanitarny pozostawiał wiele do życzenia, pogorszył się także ich wygląd zewnętrzny.

Bezpłatna opieka medyczna była marnej jakości. Trochę lepiej leczono tylko tych, którzy mieli odpowiednie przywileje przyznane im w zależności od usług świadczonych władzy sowieckiej. Tak zwane „bezpłatne wykształcenie" i „bezpłatne leczenie", państwo zapewniało kosztem zmniejszenia realnej zapłaty za pracę, tak robotników jak i pracowników umysłowych, a także poprzez bezwzględną eksploatację pracy mieszkańców wsi, przymusowo wtłoczonych do kołchozów.

Obywatele państwa polskiego, którzy znajdowali się na terytorium wschodnich ziem Rzeczypospolitej w chwili zajęcia ich przez oddziały Armii Czerwonej i przyłączenia ich do ZSRR, stali się przymusowo obywatelami sowieckimi. O nadaniu im sowieckiego obywatelstwa bez ich wiedzy i zgody zadecydowała w listopadzie 1939 roku Rada Najwyższa ZSRR. Zostali tym samym pozbawieni posiadanych uprzednio praw z tytułu ich zatrudnienia w administracji cywilnej, szkolnictwie, policji czy wojsku. Ludzie byli pozbawieni prawa wyboru w wielu życiowych sytuacjach. Nawet osoby mało wykształcone traktowały organizowane przez państwo sowieckie oficjalne kampanie wyborcze, jako dobrze rozegrany spektakl, według wcześniej napisanego scenariusza. Państwo sowieckie wymagało od swoich obywateli nie tylko lojalności, lecz i pełnego podporządkowania się. Osoby do 1939 roku mieszkające w Polsce, traktowano na terenach okupowanych jakby byli obywatelami ZSRR od momentu jego powstania. Sądzono ich na przykład jako kontrrewolucjonistów za udział w politycznym, państwowym czy społecznym życiu Rzeczpospolitej, a także za udział w sowiecko - polskiej wojnie lat 1919-1920 po stronie Rzeczypospolitej! Władza sowiecka i propaganda bolszewicka ingerowała w sferę religii i świadomości narodowej, krytykowała politykę państwa polskiego i jego historię, dyskredytowała świętości narodu polskiego. Każdy musiał wybrać. Albo być lojalnym wobec władzy sowieckiej i zrezygnować z honoru, zaprzeć się samego siebie, albo wstąpić na drogę oporu. Już na początku 1940 roku nasiliły się represje w stosunku do tych, którzy mieli powiązania z polskimi władzami państwowymi przed 1939 rokiem lub byli właścicielami większego majątku ziemskiego. Przeprowadzano też nacjonalizację i konfiskatę bez odszkodowania w dziedzinie bankowości, w przemyśle i rolnictwie, odbierając właścicielom ich własność. Władzę sowiecką wprowadzano środkami twardymi i bezpardonowymi. Związane z tą działalnością represje polityczne pogłębiały ciężkie położenie ekonomiczne ludności w zachodnich obwodach ZSRR. Odpowiedzią na aresztowania i szeroko zakrojoną deportację Polaków na Syberię, stał się zbrojny sprzeciw wobec reżimu stalinowskiego. Z bronią w ręku działały już grupy polskich wojskowych w Lasach Augustowskich, w Puszczach: Grodzieńskiej, Nalibockiej, Lipczańskiej i Białowieskiej. Tworzono również bojowe powstańcze drużyny, które były aktywnie popierane przez katolicką część miejscowej ludności. Słuchając w radio wezwań do organizowania podziemnej walki, polscy patrioci dążyli do zjednoczenia swoich szeregów i połączenia powstających wszędzie i spontanicznie grup organizacji antysowieckich. Proces trzydziestu pięciu Polaków w Mińsku potwierdził, że pragnienie przystąpienia do walki żywili nie tylko ci, którzy w wyniku działań władzy sowieckiej utracili dobra materialne, ale i rzesze zwykłych robotników i urzędników, pragnących walczyć za wolność Polski.

W ostatnim słowie - na posiedzeniu Wojennego Trybunału - o swoich uczuciach patriotycznych powiedział jeden z przywódców podziemnej organizacji w Lidzie, stolarz Zygmunt Waszniewski: „W chwili wtargnięcia oddziałów Armii Czerwonej na naszą ziemię, zawsze i wszędzie wzywano Polaków do walki o niezależność, co dla mnie jako Polaka było obowiązkiem. Walka o niezależność stała się dla mnie, Polaka, obowiązkiem. Ja, jako patriota swojej Ojczyzny, zdecydowałem się walczyć z każdym najeźdźcą niezależnie od jego ideologii".

Nie każdy potrafi powiedzieć takie słowa sędziom przed wydaniem wyroku, a Zygmunt Waszniewski nie ukrywał swego patriotyzmu. Wyrok na niego i jeszcze dwóch podsądnych był szczególnym i ostatecznym, bo skazanym nie przysługiwało prawo do apelacji. (Stosowanie takich przepisów przewidywała ustawa ZSRR z 17 września 1937 roku). Sąd uznał trzech Polaków za przywódców spiskowców, za organizatorów i za moralne autorytety sprzysiężenia. Podporucznik rezerwy Paweł Meysztowicz, stolarz Zygmunt Waszniewski i jego brat, szewc Józef Waszniewski zostali skazani na rozstrzelanie. Na karę śmierci skazano jeszcze szesnastu dalszych sądzonych, z tym, że im przysługiwało prawo do apelacji. Sąd apelacyjny po rozpatrzeniu odwołań utrzymał wyrok dla ośmiu skazanych, a dla ośmiu karę śmierci zamieniono na wyroki od dziesięciu do piętnastu lat więzienia. Pozostałych podsądnych skazano na różne wyroki pozbawienia wolności i pobyt w Isprawitielno Trudowych Łagierach. Polscy patrioci byli sądzeni i zostali skazani na podstawie prawa sowieckiego, niezwykle represyjnego w porównaniu z normami sądownictwa i prawa międzynarodowego. Sądowe procedury stosowane przez sowietów znacznie odbiegały od przyjętych w cywilizowanych krajach. Dla pełnego naświetlenia obrazu tego, co działo się w latach 1939-1941, należy koniecznie wrócić do wydarzeń, które zaszły wcześniej w ZSRR. Trzeba pokazać tę dobrze zorganizowaną siłę, jaką stanowiły organy NKWD, które stanęły przeciwko polskiemu ruchowi patriotycznemu i Polakom walczącym w podziemiu ze stalinowskim reżimem. Zbieg okoliczności spowodował, że data 17 września jest cezurą dla dwóch istotnych, brzemiennych w ważne wydarzenia polityczne okresów w historii ZSRR. 17 września 1937 roku zatwierdzono dekret rządu ZSRR, który wprowadzał zaostrzenie i uproszczenie procedur sądowych w stosunku do niewygodnych dla stalinowskiego reżimu tak zwanych wrogów ludu. Datę tę można uważać za początek masowych represji, które rozpoczęte w 1937 roku trwały także i po 17 września 1939 roku, lecz już na nowym, świeżo zagarniętym terytorium. Tu funkcjonariuszom NKWD został wyznaczony niemały zakres pracy. Tak właśnie -wyznaczony z góry i precyzyjnie zaplanowany. Już na początku 1939 roku przygotowano, a w październiku tegoż roku zatwierdzono rozkazy i instrukcje NKWD, które przewidywały i wszechstronnie regulowały działalność funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa państwowego, mające na celu rozpoznanie i ewidencję - jak to oni nazywali - elementów kontrrewolucyjnych. Jest rzeczą zrozumiałą że taka ewidencja była opracowywana i wykorzystywana przez organy represji i przed 1937 rokiem. W latach 1937-1938 liczba politycznych represji w porównaniu z pierwszą połową lat trzydziestych w ZSRR gwałtownie wzrosła. I wtedy już kierownictwo NKWD zakładało, że pracowników ich resortu czeka wiele trudu, gdy ziemie ZSRR rozszerzą się w kierunku zachodnim. We wschodnich województwach Polski mieszkało wielu „groźnych wrogów" władzy sowieckiej. Do nich zaliczano polskich ochotników, którzy brali udział w wojnie sowiecko-polskiej w latach 1919-1920, a potem otrzymali posiadłości na Kresach, a także ukrywający się w Polsce przed bolszewikami obywatele byłego imperium rosyjskiego, w tym również rosyjscy kozacy. W 1920 roku pod groźbą rozstrzelania zostali oni zmobilizowani do kawalerii Budionnego i skierowani do bolszewickiego pochodu na Warszawę. W rezultacie rozgromienia Armii Czerwonej, wielu kozaków pozostało w Polsce i zamieszkało we wschodniej jej części. I żołnierze walczący po stronie Polski i kozacy, w pojęciu kierownictwa ZSRR byli wrogami sowieckiego ludu. Byli sądzeni i skazywani za zdradę bolszewickiej ojczyzny, rzekomo przez nich popełnioną przed dwudziestu laty. Wielu z nich -szczególnie kozacy - po wrześniu 1939 roku przypłaciło to życiem. Właśnie do walki z takimi wrogami sowiecka jurysdykcja została na tyle uproszczona, że pozwalała pracownikom bezpieczeństwa państwowego aresztować i skazać człowieka za jego działalność w przeszłości, obecnie uznaną za niekorzystną dla bolszewickiego państwa. Ten, kto był umieszczony na liście organów NKWD jako kontrrewolucjonista, mógł być aresztowany w każdej chwili, a pretekstów do tego było wystarczająco dużo. W ten sposób były pracownik polskiego aparatu państwowego mógł być aresztowany i pociągnięty do odpowiedzialności karnej na podstawie paragrafu 74 Kodeksu Karnego Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Paragraf ten przewidywał możliwość ukarania za walkę z ruchem rewolucyjnym każdego, kto zajmował przed wojną odpowiedzialne stanowisko przy rządzie uznanym za kontrrewolucyjny. W ZSRR polski rząd zawsze był uważany za kontrrewolucyjny, a sam fakt służby w państwowym aparacie Polski, był traktowany przez sowieckich prawników jako działalność kontrrewolucyjna. Pewne trudności nastręczało znalezienie konkretnego człowieka, ale po aresztowaniu go, udowodnienie mu winy nie stanowiło problemu. Stosowano różne sposoby nacisku i zawsze osiągano zamierzony cel. W ślad za oddziałami Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku, na terytorium wschodnich województw Polski, przybyły liczne, operacyjne grupy pracowników NKWD. W tym czasie Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR składał się z dwóch części: Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego - czyli policji politycznej i Zarządu Milicji. Już na przełomie 1939/1940 roku NKWD rozwinęło szeroką działalność, budując na tym terytorium struktury bezpieczeństwa państwowego i milicji, a następnie ujawniając i ewidencjonując osoby uznane za kontrrewolucjonistów. Na różne sposoby zachęcano do dobrowolnych donosów tych, którzy byli niezadowoleni z życia przed wojną i pragnęli zemścić się na osobach, do których mieli jakieś urazy. Szeroko wykorzystywano wszystkie sposoby stosowane w działalności służb specjalnych. Kupowano informacje, szantażowano, stosowano groźby, pobicia, śledzenie, przenikanie do środowiska konspiratorów. Wszystkie te metody miały na celu odkrycie i zlikwidowanie organizacji polskiego oporu. Sowiecka służba wywiadowcza doniosła kierownictwu NKWD, że polski rząd na emigracji podejmuje wszelkie środki dla stworzenia sieci wywiadowczej tajnej organizacji pod nazwą Związek Walki Zbrojnej. W końcu 1939 roku dostarczono do Moskwy instrukcję rządu polskiego na uchodźstwie, która była zatytułowana: Podstawowe wskazówki odnośnie stosunku polskiego społeczeństwa do okupantów. W instrukcji tej podano, że na terytorium Polski okupowanej przez Niemców i ZSRR powstają samorzutnie organizacje oporu przeciw okupantom. W chwili obecnej należy łączyć je ze sobą i podporządkować dowództwu wojskowemu, stając się tym samym integralną częścią polskich sił zbrojnych. Tak stworzona organizacja wojskowa, całą swoją działalność ma prowadzić pod kierownictwem okręgowego komendanta ZWZ, który ma podlegać głównemu komendantowi, a ten najwyższemu dowódcy polskich wojsk. Z tej instrukcji kierownictwo NKWD zrozumiało, że przygotowywany jest opór zbrojny, który ma być oparty na miejscowej ludności. Taki rozwój wydarzeń stanowił poważne zagrożenie dla władz na zagrabionym terytorium. I dlatego w rejon odległy od stolicy posłano najlepsze kadry NKWD, a w miarę potrzeby stale zwiększała się ich liczebność. Po omówieniu sytuacji i o podejmowanych środkach przez podziemne kierownictwo Polski i rząd Związku Radzieckiego w latach 1939-1940, przejdziemy do zapoznania Czytelników z życiem prostych ludzi mieszkających na tych terenach, gdzie zachodził jawny i tajny, polityczny i narodowościowy opór, Jak więc Polacy, mieszkańcy tych terenów w tamtych czasach postępowali? Trwał tu jawny i tajny, polityczny i zbrojny opór. Przytoczmy wypowiedzi z zeznań oskarżonych wygłoszonych w trakcie procesu sądowego. Dzięki cytatom ze stenogramów posiedzeń Trybunału możemy poznać bieg ówczesnych wydarzeń, w wypowiedzi Zygmunta Waszniewskiego: „Mieszkałem w rolniczej miejscowości niedaleko Lidy. W trakcie spotkań ze znajomymi w październiku 1939 roku wypytywałem rozmówców o zachodzące w świecie wydarzenia i wyrażałem swój żal z powodu tego, że Polska trafiła w kleszcze Niemców i ZSRR. Z tych rozmów dowiedziałem się, że zasadnicza siła wojskowa Polski wyszła do Rumunii i na Litwę, skąd może wyruszyć przeciwko Czerwonej Armii, a w kompleksach leśnych tworzą się z byłych wojskowych polskie legiony. Sam osobiście słyszałem w radio wezwania do polskiego narodu, żeby być gotowym do pomocy polskiemu wojsku i działać na tyłach bolszewików. Zdecydowałem się wstąpić do takiej organizacji. W tym celu pojechałem do Lidy, zamieszkałem u brata Józefa, licząc na to, że w mieście prędzej natknę się na jakiś oddział podziemia. Poszukiwania moje były jednak bezskuteczne. Okazało się, że nawiązanie kontaktu z podziemiem nie jest łatwe. Wtedy ze znajomym Janem Bodiczem zdecydowałem się zorganizować konspiracyjną grupę i poszukać broni. Nie miałem doświadczenia, nie wiedziałem jak utworzyć organizację.

Zwróciłem się więc o poradę do sąsiada NN Czuby, który niedawno wrócił z frontu. Pytałem go, kogo z miejscowych mieszkańców można by wykorzystać jako organizatora podziemia. Poradził mi porozmawiać na ten temat z sierżantem wojska polskiego, Konstantym Popielem. 8 grudnia 1939 roku spotkałem jego żonę i zapytałem jak można zobaczyć się z jej mężem. Ona płakała, bo bała się o jego los, gdyż w tym okresie aresztowano już wielu ludzi, a Konstanty Popiel był kadrowym wojskowym. 10 grudnia do mego brata szewca przyszedł Popiel z butami do naprawy. Powiedział, że wie o moich staraniach stworzenia organizacji. Mnie zaniepokoiło to, że Popiel nie ode mnie, a od kogo innego dowiedział się o moich planach i ja wszystkiemu zaprzeczyłem. On mnie zaczął namawiać, żebym mu zaufał i poinformował, że do Lidy przyjechał z Wilna kapitan wojska polskiego, który przekaże instrukcje odnośnie stworzenia organizacji. Wtedy przyznałem się do zamiaru utworzenia zakonspirowanej grupy sprzeciwu. Popiel podał mi adres, pod który winienem był przyjść i spotkać się z człowiekiem, którego nazywał Kostek. Do tej chwili w składzie naszej grupy byli: Jan Bodicz, Józef Bogdanowicz i ja. Bogdanowicz poradził wciągnąć do pracy również Mariana Boguckiego, lecz z nim na ten temat jeszcze nie rozmawialiśmy. Po drodze ja spotkałem Boguckiego i zdecydowałem się zawiadomić go o ostatnich wydarzeniach. Powiedziałem mu, że idę na rozmowę z Kostkiem, który przybył do nas z instrukcjami z Wilna. W uzgodnionym miejscu spotkaliśmy się". Tak oto Waszniewski podjął decyzję o prowadzeniu walki i spotkał się z człowiekiem, który przyjechał w celu zjednoczenia sił patriotycznych i kierowania nimi. Spotkanie nie nastąpiło przypadkiem, gdyż Kostek, czyli Piotr Dąbrowski prosił byłego, wspólnie z nim służącego w wojsku sierżanta Konstantego Popiela, o wyszukanie polskich patriotów, których można wciągnąć do podziemnej organizacji. Jak wynika z relacji Zygmunta Waszniewskiego, ci prości ludzie odnosili się do konspiracji dość naiwnie. Oni wiedzieli, że mogą być aresztowani, rozumieli że walka stwarza niebezpieczeństwo. Ale wierzyli jednocześnie w to, że Polacy nigdy nie zdradzą a więc bolszewicy o niczym się nie dowiedzą jeżeli swoi będą milczeć. Niestety rzadko spotyka się ludzi, którzy umieją nie mówić zbyt wiele. W życiu zdarza się tak, że przypadkiem albo niezauważony może znaleźć się w pobliżu ktoś nieodpowiedni i usłyszeć lub zobaczyć to, co miało być ukryte przed obcymi. I wtedy taki człowiek - nawet jeżeli jest to swój - z poczucia zemsty, złości czy zawiści spieszy napisać donos. A dalej zaczyna działać mechanizm tajnych służb.

Piotr Dąbrowski, jako kadrowy wojskowy, znał zasady konspiracji i tajnej działalności wywiadu, gdyż przez ostatnie lata służył w Korpusie Ochrony Pogranicza w Sejnach, a służba ta oparta była przecież głównie na kontrwywiadzie. Dlatego rozumiał całą złożoność i niebezpieczeństwa związane z organizowaniem ruchu oporu w warunkach konspiracji i nie miał żadnych złudzeń na ten temat. Wiedział, że prawdopodobieństwo niepowodzenia jest wielkie, ale mimo to świadomie podejmował ryzyko z tym związane. Przecież obowiązkiem oficera w trudnym dla ojczyzny momencie jest stanąć w jej obronie, a ryzyko w służbie wojskowej jest nieuniknione. Żołnierzem został już w 1915 roku, jako młodszy oficer w carskiej armii. Będąc poddanym rosyjskiego imperium, brał udział w pierwszej wojnie światowej. W okresie międzywojennym służył w garnizonie twierdzy Brześć Litewski, a następnie w tymże mieście w składzie 82 pułku piechoty. Później został przeniesiony do Suwałk, do 41 pułku piechoty, a potem do Korpusu Ochrony Pogranicza w Sejnach. W 1938 roku przeszedł do rezerwy, lecz w związku z wybuchem wojny w 1939 roku został ponownie zmobilizowany. Na czym polegała misja Dąbrowskiego i kto skierował go do Lidy w celu zorganizowania i koordynacji ruchu oporu? Piotr Dąbrowski we wrześniu 1939 roku jako zmobilizowany znajdował się w Wilnie, kiedy do miasta weszły oddziały Armii Czerwonej: „Jednym z organizatorów Wileńskiego Centrum Polskich Organizacji Podziemnych był podporucznik

rezerwy Jerzy Wysocki. Składało się ono w większości z oficerów. Jak zostałem wciągnięty do działalności Centrum? Otóż 25 września przybyłem do Jerzego Wysockiego - znałem go już dawno - bo chciałem zasięgnąć jego rady odnośnie dróg dalszej walki o odrodzenie Polski. Planowałem wyjazd do Francji, gdzie tworzyła się polska armia, lecz Wysocki wyjaśnił mi, że na taką podróż trzeba posiadać niemałe środki finansowe. Wszystkie moje pieniądze zostały pod okupacją niemiecką. Jerzy zapytał o moją żonę i dzieci. Odpowiedziałem, że żona z synem i córką przeprowadziła się z Sejn do Lidy, gdzie ja również miałem zamiar zamieszkać. On nadzwyczaj się z tego ucieszył i zaproponował mi rozpoczęcie tworzenia podziemnych organizacji w Lidzie, Grodnie i Białymstoku. Zgodziłem się. Gdy zapytałem, od czego mam zacząć, odpowiedział, że szczegółowych wskazówek o formach i metodach walki jeszcze nie ma, lecz można wykorzystać system, na którym była oparta działalność Polskiej Organizacji Wojskowej, który sprawdził się przed pierwszą wojną światową. Następnie wyjaśnił mi, na czym ta zasada budowania sieci konspiracyjnej polega. Należy tworzyć grupy po pięć osób, a skład grupy winien znać tylko jej przywódca. Ustaliliśmy, że spotkamy się u Wysockiego za dwa miesiące. 27 września wyjechałem do Lidy i rozpocząłem działalność. W październiku zwerbowałem w Lidzie, Grodnie i Białymstoku dwadzieścia osób. To byli przywódcy grup, którym pozostawiłem prawo werbowania osób do kolejnych piątek. Każdy członek takiej piątki w miarę możliwości winien był werbować dalsze pięć osób i być ich przywódcą. W Lidzie bardzo mi w tym pomogli nauczyciel gimnazjum Witold Majewski i były pracownik starostwa Dionizy Garniewicz. Podali mi wiele adresów zaufanych ludzi w Grodnie i Białymstoku. Przy werbowaniu wyjaśniałem każdemu doniosłość przestrzegania zasad konspiracji i stawiałem zadanie gromadzenia broni. Wyznaczeni przeze mnie przywódcy winni byli w końcu listopada podać mi rezultaty swojej działalności. Z ich raportów dowiedziałem się, że na początku grudnia zwerbowano już około dwustu osób. W nocy z 29 na 30 listopada przeszedłem nielegalnie granicę pomiędzy ZSRR i Litwą i skierowałem się do Wilna, aby złożyć sprawozdanie o tym czego dokonałem" - powiedział Piotr Dąbrowski. Należy przypomnieć, że w październiku 1939 roku Wilno wraz z przyległym terytorium zostało przekazane przez Związek Radziecki Litwie. Uczyniono to w dalekosiężnym celu. Rządzące koła ZSRR planowały zorganizowanie w niezależnych: Litwie, Łotwie i Estonii rewolucji proletariackich według scenariusza NKWD, dla wprowadzenia tam sowieckiej władzy. Zakładam, że przekazanie Wilna Litwie było objawem tchórzowskiej sowieckiej polityki, którą można porównać z legendarnym koniem trojańskim, gdyż na ziemi wileńskiej wkrótce potem organy NKWD stworzyły bazy dywersyjnej działalności przeciwko państwom bałtyckim. Dla Dąbrowskiego łączność z Wileńskim Centrum skomplikowała się wraz z koniecznością przekraczania litewsko-sowieckiej granicy. Również dla kierownictwa Centrum i terenowych oddziałów podziemnych, granica sowiecko-litewska skomplikowała wypełnianie zadań. Czym było Centrum, z którym kontaktował się Dąbrowski? Z wypowiedzi kapitana w trakcie śledztwa wynika, że na początku 1940 roku kierowało ono już rozgałęzioną siecią konspiratorów. Początkowo działalność prowadzono według programu sztabu Centrum, a następnie nawiązano regularną łączność z polskim rządem Władysława Raczkiewicza, któremu zaczęło podlegać od połowy listopada 1939 roku. Dla nawiązania kontaktu z Centrum, a także dla dokładnego poznania warunków życia na terenach przyłączonych do ZSRR, do Wilna przyjeżdżał minister polskiego rządu. Oficerowie Centrum poinformowali ministra o sytuacji, a także prosili go o dostarczenie Centrum środków materialnych, któremu w trakcie spotkania zmieniono nazwę na: Ekspozytura Polskiego Rządu. Minister przekazał również warunek rządu, że żadna grupa podlegająca Centrum nie może podejmować samodzielnie żadnych działań przeciw sowietom.

Ze słów Jerzego Wysockiego, z którym Piotr Dąbrowski po przejściu granicy ponownie spotkał się w Wilnie 30 listopada 1939 roku, wynika, że łączność Centrum z rządem znajdującym się na emigracji w Paryżu, nawiązano poprzez polską grupę konsularną działającą przy konsulacie angielskim w litewskiej stolicy, Kownie. W trakcie tego spotkania, otrzymał on bardziej szczegółowe instrukcje odnośnie metod konspiracji i form struktury organizacyjnej podziemia. Według tych zaleceń, organizację winno się tworzyć według zasad wojskowych i przestrzegać systemu trzystopniowego. Drużyna miała składać się z trzech oddziałów liczących trzy do pięciu osób. Z trzech drużyn tworzono pluton, trzy plutony stanowiły kompanię, a trzy kompanie - batalion. Nie zalecono tworzenia większych jednostek niż batalion. Wprowadzono zasadę, że przywódca każdej bojowej jednostki mógł znać tylko trzech podległych mu dowódców niższego szczebla. Po utworzeniu sieci należało oczekiwać zarządzenia polskich władz, aby równocześnie z wystąpieniem polskich sił zbrojnych, znajdujących się za granicą, rozpocząć powstanie mające na celu przejęcie władzy lokalnej. Stworzenie konspiracyjnej organizacji zakładało także powołanie sztabu, mającego pięć pionów: Organizacyjny, winien był ustalić strukturę podziemia, wyznaczyć przywódców pododdziałów wszystkich szczebli i stać na czele sztabu. Informacyjny, miał się zajmować zagadnieniami wywiadu i danych o przeciwniku. W Administracyjnym koncentrowały się wszystkie informacje o broni dla powstańców, o zaopatrzeniu w żywność w okresie powstania, o personelu medycznym i lekach dla leczenia powstańców. Ten pion miał posiadać ewidencję ludzi cieszących się zaufaniem i autorytetem u mieszkańców. Po przejęciu władzy miano ich wyznaczyć na stanowiska administracyjne. Do czwartego - Ewidencji Rezerw, należało prowadzenie rejestrów, to znaczy zbieranie informacji o Polakach w wieku poborowym, aby można było szybko przeprowadzić mobilizację rezerwistów z chwilą wybuchu powstania. Pion Wykonawczy realizował nadzór nad członkami organizacji, aby nie dopuścić do wpadki i zahamowania działalności oraz prowadził walkę z ludźmi niebezpiecznymi dla organizacji podziemnej. Po stworzeniu sieci konspiracyjnej, czekano na rozkazy polskiego rządu. Chodziło o równoczesne wystąpienie zbrojne polskich sił wojskowych znajdujących się za granicą i rozpoczęcie powstania w kraju dla przejęcia władzy na miejscu. Piotr Dąbrowski rozumiał, że po włączeniu ziem wileńskich do Litwy, utworzenie kanału łączności i bezpiecznej przeprawy dla kurierów przez sowiecko-litewską granicę staje się bardzo pilnym zadaniem. Z upływem czasu ochrona granicy była coraz bardziej skuteczna. Zwiększała się liczba zatrzymanych za jej nielegalne przekraczanie. Najłatwiej drogę z Lidy na Litwę można było pokonać jadąc pociągiem na północ w stronę granicy i przechodząc ją pieszo w rejonie miasteczka Ejszyszki, które znajdowało się już po litewskiej stronie. Piotr Dąbrowski mieszkał w domu członka podziemnej grupy Dionizego Garniewicza. Okazało się, że daleki krewny żony Dionizego, Ewy - Bolesław Gojżewski, mieszka tylko cztery kilometry od granicy niedaleko Ej szyszek. Skorzystał więc z tej okoliczności i ustaloną trasą udał się do Gojżewskiego. Ten przeprowadził go do Jana Kuryło mieszkającego we wsi Traciszki, którego chutor znajdował się pięćset metrów przed granicą. Tego wieczoru Kuryło pomógł kapitanowi przekroczyć ją i pokazał drogę do Antoniszek, gdzie spędził noc w domu leśnika. Z Ejszyszek łatwo było już dojechać do Wilna autobusem. Kapitan Dąbrowski przebywał u Wysockiego do 5 grudnia 1939 roku. Przekazał mu wszystkie szczegóły dotyczące sposobu nielegalnego przekraczania granicy w celu jego dalszego wykorzystania. Wileńskie Centrum wyraziło zgodę na włączenie do składu podziemnej organizacji osób, które pomogły mu i które zadeklarują że będą w przyszłości innych wtajemniczonych przeprowadzać przez granicę.

Kapitanowi Dąbrowskiemu polecono jako uczciwego człowieka mieszkającego w Ej szyszkach NN Urbszisa. Dysponował on szerokimi możliwościami organizowania nielegalnego przekraczania granicy z Litwy do ZSRR. Dąbrowski będąc w Wilnie uzgodnił z Centrum zwerbowanie także NN Urbszisa i w drodze powrotnej skierował się prosto do niego i uzyskał jego zgodę na wstąpienie do organizacji. Następnie Urbszis udał się z kapitanem do Jana Kuryło, którego dobrze znał, bo byli sąsiadami. Kuryle kapitan także zaproponował przerzucanie kurierów przez granicę. Kuryło zgodził się i został przyjęty do konspiracji. Ustalono, że będzie przyjmował i przerzucał na Litwę do Urbszisa wszystkich, którzy przyjdą do niego z hasłem Kostek. Urbszis z kolei miał się udać do Jerzego Wysockiego po odpowiednie hasło dla osób przekraczających granicę z Litwy na Białoruś. 6 grudnia kapitan wrócił do Lidy i zgodnie z otrzymanymi zaleceniami przystąpił do dalszej integracji istniejących już konspiracyjnych organizacji pod jednolitym kierownictwem Wileńskiego Centrum. W tym celu kapitan udał się pod uzyskane adresy przywódców tych organizacji i do innych uczciwych ludzi, którzy posiadali zaufanie w Ekspozyturze. Dąbrowski - w celu nawiązania kontaktów z polskimi patriotami - od razu podjął działania w miejscowościach położonych bliżej Lidy. Równocześnie z wyjazdami, Dąbrowski stara się już w grudniu znaleźć dalszych patriotów również w miejscu swego zamieszkania - w Lidzie. Powinien był też odwiedzić Grodno, Białystok, Brześć, Baranowicze, Wołkowysk, Mosty i inne miejscowości. Kontakty te jednak odłożył na później, gdyż aby je zrealizować trzeba było więcej czasu i środków.W trakcie spotkań i rozmów Piotr Dąbrowski i Zygmunt Waszniewski stwierdzili, że dobrze im się współpracuje. Trzydziestoletni Waszniewski traktował Dąbrowskiego jak swojego doświadczonego nauczyciela. Szanował kapitana za to, że pod jego kierownictwem pojawiła się organizacja, w której dały się już zauważyć efekty przygotowań do walki. Dla Dąbrowskiego Zygmunt stał się uczciwym pomocnikiem. Oto jak o tym mówił Piotr Dąbrowski zeznając przed sędzią śledczym: „Gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, pokazałem Waszniewskiemu swoje wojskowe pełnomocnictwa, a on wymienił swoje nazwisko. Zauważyłem, że jest zalękniony i rozmawia ze mną z rezerwą. Żeby zdobyć jego zaufanie, zacząłem opowiadać jako pierwszy o zadaniach, jakie mi postawiło Wileńskie Centrum, o systemie budowania organizacji, o konieczności utworzenia sztabu. Wtedy on powiedział, że sztabu nie ma, a w skład organizacji wchodzi jedynie niewielka grupa wiernych Polsce ludzi. Na początek zaproponowałem mu wybranie dowódców drużyn, plutonów i kompanii, którym można będzie polecić dalsze werbowanie ludzi. Apelowałem do Zygmunta, aby przy wyborze zespołu kierowniczego postępował ostrożnie, nie zapominał o zasadach konspiracji i o dokładnym zbadaniu kandydatów. Wskazałem mu na to, że osiągnięcie określonych celów będzie możliwe, jeśli w organizacji będziemy dysponować wszelkiego rodzaju specjalistami. Potrzebni nam są kierowcy, kolejarze, łącznościowcy, służba sanitarna, ślusarze i przedstawiciele wielu innych zawodów. Są oni niezbędni tak dla zbierania informacji o przeciwniku w czasie pokoju, jak i przerzutu powstańców w trakcie konfliktu zbrojnego, czego mogą dokonać tylko doświadczeni kierowcy". Dąbrowski planował z Waszniewskim wybranie w przyszłości najbardziej doświadczonych i wykwalifikowanych ludzi dla stworzenia sztabu lidzkiego podziemia. Wraz z werbunkiem nowych członków rozpoczęły się szeroko zakrojone przygotowania do zbrojnego powstania. Zorganizowano zbiórkę informacji o rozmieszczonych w Lidzie oddziałach wojskowych. Prowadzono także rozpoznanie o możliwości zdobycia broni dla organizacji. W tym celu wypytywano mieszkańców, a także byłych żołnierzy wojska polskiego o broń ukrytą w wielkich ilościach na terenie Lidy i w jej pobliżu. Wiele z postawionych przed Waszniewskim zadań zostało przez niego wykonanych i już w marcu1940 roku lidzka organizacja liczyła sześćdziesięciu członków o różnych specjalnościach, którzy wypełniali wyznaczone im zlecenia i zadania. Wykorzystując liczne, osobiste związki kuriera z Wileńskiego Centrum, Adama Turela, Dąbrowski wysyła go w końcu grudnia 1939 roku do Grodna dla nawiązania łączności z miejscowym podziemiem. 29 grudnia kapitan sam przyjeżdża do Grodna, gdzie na dworcu spotyka go Turel i Genowefa Burzyńska. Z dworca udali się w trójkę do Feliksa Koczarowskiego. Po drodze Turel wyjaśnił, że Burzyńska i Koczarowski reprezentują tę samą grupę podziemną lecz w Grodnie są jeszcze inne grupy, które zorganizowali Stanisław Kamiński i Gerard Rusiecki. O tym, jak rozwijały się wydarzenia w Grodnie można dowiedzieć się z zeznań członków grodzieńskiego podziemia na przesłuchaniach przeprowadzonych przez NKWD w marcu 1940 roku. Stanisław Kamiński zeznał, że z Turelem zapoznała go jego narzeczona: „W domu mojej narzeczonej spotkałem Turela. Powiedział mi, że jest przedstawicielem Wileńskiego Centrum. Do 1939 roku mieszkał on w Grodnie i jako podchorąży służył w drugim oddziale Głównego sztabu wojska polskiego". Jan Mieczkowski mówi o tym bardziej szczegółowo: „Razem z Rusieckim starałem się rozszerzyć nasze szeregi poprzez zwerbowanie nowych członków i ustalenie łączności z innymi patriotami. Od Rusieckiego dowiedziałem się, że w Grodnie istnieją podziemne grupy, którymi kierowali Kamiński, a także Orlik, który wciągnął do działalności podziemnej kolejarzy. W grudniu 1939 roku odbyło się zebranie na temat połączenia tych grup. W tym zebraniu uczestniczyłem ja, a także Rusiecki, Wacław Iwanowski, Kamiński, Orlik i Jakowczyk. Zdecydowaliśmy połączyć się i wybraliśmy sztab, do którego weszli: Kamiński, Mieczkowski, Rusiecki, Iwanowski, Jakowczyk, Rusiecki i Iwanowski. Oświadczyli oni, że w mieście działa jeszcze organizacja, która nazywa się Związek Ludowo-Wojskowy lub Związek Narodowo-Wojsko wy pod kierownictwem Koczarowskiego. Decyzją sztabu to ja miałem nawiązać z nim łączność. Koczarowski zgodził się na wszystkie warunki i oświadczył, że ma kontakt z podziemnym Centrum w Wilnie, skąd oczekuje przyjazdu kapitana Kostka. Termin spotkania z Kostkiem uzgodniliśmy ze wszystkimi przywódcami podziemnych grup. Na tym zebraniu Dąbrowski poinformował nas, że dojrzała konieczność posiadania ścisłego kontaktu z siecią konspiracyjną w rozmaitych miastach i on posiada niezbędne w tym celu pełnomocnictwa. Powiedział nam też, że polskie podziemie dysponuje rezerwami ludzkimi i źródłami finansowymi, a także bronią. Wkrótce powinny wpłynąć za pośrednictwem konsulatu angielskiego w Kownie środki finansowe w wysokości jednego miliona złotych. Kapitan zaproponował nam utworzenie nowego sztabu składającego się z pięciu osób według zatwierdzonej przez Centrum struktury, aby do chwili wybuchu powstania były już określone organy władzy i ludzie, którzy mogliby objąć stanowiska w aparacie administracji państwowej, w magistratach, starostwach itp. Na szefa sztabu wyznaczono Feliksa Koczarowskiego, który w chwili wybuchu powstania winien zostać jego dowódcą a później zająć stanowisko starosty powiatu lidzkiego. Jana Mieczkowskiego wyznaczono na sekretarza sztabu, który miał sporządzać listy członków organizacji, prowadzić ewidencję broni, a w przyszłości stanąć na czele władz miasta Grodna. Genowefa Burzyńska została wyznaczona na szefa wywiadu, gdyż przed wojną była już współpracownikiem polskich organów bezpieczeństwa państwowego. Po przejęciu władzy mogłaby kierować tajną policją. Gerard Rusiecki miał stać na czele grupy terrorystycznej do walki ze zdrajcami i pomocnikami organów NKWD. W przyszłych władzach miał objąć stanowisko komendanta policji. Stanisław Kamiński miał odpowiadać za stan przygotowania bojowego, to znaczy przygotowanie i rozpracowanie planów działań wojennych (wojskowych), a w momencie wybuchu powstania stałby się wojskowym komendantem miasta Lidy. Piotr Dąbrowski dał nam wskazówki odnośnie dalszych działań. Równolegle z przygotowaniem się do powstania i kontynuacją werbunku do organizacji nowych członków podziemia, postanowiono prowadzić wywiad i działania terrorystyczno-dywersyjne. Powiedział też, że Centrum podtrzymuje łączność z Anglią za pośrednictwem konsulatu w Kownie i przekazuje informacje o charakterze szpiegowskim, zbierane przez członków podziemia. W Grodnie należy także zbierać takie informacje i tym miał się zajmować oddział informacyjny sztabu z Burzyńską na czele. Bezwzględnie należy prowadzić walkę z prowokatorami w organizacji drogą ich likwidowania. W tym celu kapitan obiecał dostarczyć środki trujące w postaci papierosów i odpowiednich proszków". Z powyższej wypowiedzi można wyciągnąć wnioski, że w Grodnie polskie podziemie organizacyjnie było już uformowane i dysponowało ludzkimi rezerwami i bronią. Potwierdza się to w zeznaniach Piotra Dąbrowskiego, złożonych w trakcie śledztwa: „Wskazówki, których udzielałem podczas zebrania sprowadzały się do tego, żeby na wypadek powstania w Grodnie, powstańcy posiadali wszystko co niezbędne. Zaproponowałem szefowi sztabu Koczarowskiemu wcześniejsze zorganizowanie pomocy sanitarnej i medycznej, to znaczy zapewnienie personelu medycznego spośród zaufanych ludzi, przygotowanie zapasów leków i żywności dla rannych, środków transportu dla przewozu poszkodowanych w walkach, prowiantu i materiałów wojskowych. Centrum Wileńskie uprzedziło mnie, że w zakresie zaopatrzenia w broń trzeba liczyć na swoje siły. Odnajdywać ukrytą przez polskich żołnierzy broń i amunicję. Przekazałem tę wiadomość Koczarowskiemu i zaproponowałem natychmiastowe zajęcie się odkrywaniem większych schowków broni i amunicji. Zdecydowano ustalić ilość uzbrojenia u członków grodzieńskiego podziemia, które według danych kierownictwa liczyło około sześciuset osób. Koczarowski potwierdził, że wielu członków podziemia przechowuje broń. Wtedy zaproponowałem, żeby uporządkować jego ewidencję dla ustalenia zapotrzebowania na dodatkową jej ilość". Gerard Rusiecki, wyznaczony przez sztab na przywódcę grupy, zeznał w śledztwie: „Na zebraniu Piotr Dąbrowski postawił przed nami konkretne zadania. Uznał za niezbędne zbieranie danych o liczebności sowieckich garnizonów wojskowych, o rodzajach zakwaterowanych w mieście wojsk, o przemieszczaniu oddziałów wojskowych, o portach lotniczych, samolotach i innych środkach technicznych, o liczebności kadry kierowniczej. Najważniejszą jednak rzeczą była znajomość adresów kadry kierowniczej, aby na wypadek powstania aresztować i rozbroić dowódców, a w przypadku konieczności zlikwidować. Na tym zebraniu Dąbrowski dowiedział się także, że w Białymstoku również istnieje podziemna organizacja, którą kieruje Stamler. Zaproponował wysłanie tam podchorążego, który przybył z Wilna. Sztab zobowiązał mnie i Kamińskiego do towarzyszenia kurierowi do Białegostoku i skontaktowania go ze Stamlerem. Jeszcze na początku grudnia 1939 roku Dąbrowski pojechał do Białegostoku i nawiązał łączność z Józefem Wróblewskim, który skontaktował go z Janem Kwaśniewskim, mającym szerokie kontakty w Białymstoku. Kapitan zlecił temu ostatniemu zajęcie się werbowaniem nowych członków. Podczas drugiego pobytu Dąbrowskiego w Białegostoku w dniu 31 grudnia 1939 roku zwerbował on Karola Zenona Rusiniaka, osobiście znanego Stamlerowi. W tym okresie przyjechał do Lidy kurier Turel, który miał rozpoznać jak wyglądają sprawy w Lidzie i przekazać informację do Wilna". Tak o tym mówi Karol Zenon Rusiniak podczas śledztwa w dniu 17 marca 1940 roku: „Dąbrowskiego znam od września 1939 roku. Poznałem go w Wilnie, kiedy ewakuowałem się z Białegostoku po rozpoczęciu działań wojennych jako urzędnik celny. Spotkałem go u naszych wspólnych znajomych. Następnie wróciłem do Białegostoku, gdzie mieszkałem. Piotr Dąbrowski pojawił się u mnie w domu razem z mężczyzną o imieniu Adam, którego zostawił w Białymstoku dla koordynacji działalności podziemnej. Zdecydowaliśmy, że ja zapoznam Adama z byłym dyrektorem firmy Olej Polmin Kazimierzem Stamlerem, którego Dąbrowski określił jako bardzo potrzebnego i posiadającego autorytet człowieka. Następnie kapitan wyjechał. Adam był obecny na trzech zebraniach, gdzie byli przedstawiciele podziemia Białegostoku, przy czym na pierwszym pojawił się także przedstawiciel z Grodna. Po raz pierwszy zebraliśmy się na początku stycznia 1940 roku w konspiracyjnym lokalu. Poza mną byli obecni: Kazimierz Stamler, Adam, właścicielka mieszkania i dwaj konspiratorzy z Grodna. Zadecydowaliśmy o zasadach łączności z innymi organizacjami w Białymstoku i na jego peryferiach, o przystąpieniu do werbowania nowych członków. Adam poinformował, że w Grodnie organizacja już się sformowała. Przedstawiciele grodzieńskiej organizacji potwierdzili to i równocześnie poruszyli sprawę podjęcia działalności terrorystycznej. Poinformowali o stworzeniu grupy dla przeprowadzania egzekucji osób podejrzanych o związki z organami NKWD. Zdecydowano o powołaniu takiej strukturalnej jednostki również w Białymstoku. Drugie zebranie było krótkie i uczestniczył w nim poza mną Adamem i Stamlerem jeszcze Kazimierz Szmidt, któremu towarzyszył nieznany mi student. Oni reprezentowali na zabraniu nowe organizacje i zgodzili się wejść w naszą zjednoczoną strukturę. Po raz trzeci spotkaliśmy się w pierwszych dniach stycznia 1940 roku. Adam zaprosił jeszcze jednego przywódcę, który przyszedł z ochroną złożoną z członków swojej organizacji. Uzbrojeni bojownicy znajdowali się wokół domu i w jego pobliżu. Zanim odpowiedział na propozycję podporządkowania się, wspomniany przywódca zażądał złożenia przysięgi o przestrzeganiu tajności odnośnie wszystkiego, co dotyczy polskiego podziemia. Następnie zażądał pokazania dowodu na piśmie, że utworzenie zjednoczonej organizacji jest zatwierdzone przez polski rząd na emigracji. Adam odpowiedział, że takich dokumentów on nie posiada i obiecał przedstawić je, gdy Dąbrowski wróci z Wilna w końcu stycznia 1940 roku. Po wyjeździe Adama ogólne kierownictwo przejął Kazimierz Stamler. Podjął on próbę połączenia się z jeszcze jedną organizacją lecz jej przywódca nie zjawił się na zebraniu. W tej sytuacji sprawę przeniesiono na zebranie, które miało się odbyć 2 lutego 1940 roku. Na tym zebraniu Stamler omówił jedynie sprawę delegowania jednego z nas do Lwowa dla nawiązania łączności z podziemiem lwowskim. Powiedział, że doszły do niego wiadomości o aresztowaniach, które spowodowały chwilową utratę łączności z Wilnem". O nawiązaniu kontaktu „Związku Wolnej Polski", którego twórcą i komendantem w Augustowie był Franciszek Przyrowski, z tajną organizacją niepodległościową działającą w Lidzie pisze jego starszy syn Zbigniew (Zdaniem prof. T. Strzembosza była to organizacja oparta na sieci „dywersji pozafrontowej", o której autor wie z innych źródeł). Zbigniew Przyrowski tak pisze o wizycie Dąbrowskiego: „Przyjechał mianowicie do Augustowa pod pozorem poszukiwania rodziny nasz dobry znajomy z Suwałk (jego żona była nawet kuzynką mojej matki) kapitan 41 pułku piechoty Piotr Dąbrowski, przeniesiony na krótko przed wojną do Lidy. Okazało się, że był on emisariuszem istniejącej tam organizacji. Nie wiem, jaką miała nazwę i nie znam szczegółów jej dotyczących, Nie byłem świadkiem rozmowy między ojcem a naszym gościem (kapitan Dąbrowski nocował u nas), gdyż pełniłem funkcje zewnętrznej czujki. W listopadzie 1939 r. ZWP przystąpił do tworzenia pierwszych tajnych magazynów broni, które były rozrzucone w terenie. Na początku lutego 1940 r. Franciszek Przyrowski został odsunięty od pracy w administracji szkolnej i wkrótce potem został w czasie lekcji w szkole aresztowany przez NKWD. W tym samym mniej więcej czasie aresztowany został w Lidzie kapitan Piotr Dąbrowski („Przegląd Historyczny" nr 4 z 1992 r., artykuł Tomasza Strzembosza).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz